poniedziałek, 23 marca 2015

WIĘCEJ ROZMÓW I SPOTKAŃ, MNIEJ KIERMASZU!

W promieniu pół kilometra od targów miejsc parkingowych brak. Traf chciał, że się targi edukacyjne i targi książki zbiegły z medycznymi i pewnie jeszcze innymi. Parking na targach: 20 złotych! 
(Byliśmy jeszcze raz na krótko w niedzielę, miejsce parkingowe udało się znaleźć. Za to trafiliśmy na wejście z działającymi jedynie bramkami-kołowrotkami dla pieszych. Wózek przenosiliśmy nad bramkami. My na szczęście za kilka lat z wózka wyrośniemy, ale nie każdy ma to szczęście...)



- Każdy może sobie wybrać po jednej książce.
- Jak długo?- pyta STARSZY.
- Jak długo co?
- Jak długo po jednej. Oni mogą nie pamietać, bo kurduple są, ale ja już na nie jednych targach książki z tobą byłem.
- Bardzo śmieszne, bardzo śmieszne. Nie oddalamy się. Nie zabieramy pełnych garści nalepek, zakładek do książek i ulotek.
- A jak będą wciskać, tak ja ci na ulicach?
- Po pierwsze nie dajemy sobie wciskać!
Jesteśmy zwarci, gotowi... 
Mogłam jeszcze zastrzec, że: nie wyciągamy KROPKI z wózka, nie ciągniemy mamy w dwóch przeciwnych kierunkach (ręcę powoli ciągną mi się po ziemi, wózka nosem też długo prowadzić nie umiem), nie zadajemy trudnych pytań, nie przyznajemy się, że chcemy książkę kupić, a kupujemy na targach książki książki, choćby nie wiem co.

- Mamooooo! Chodź! Mamooooo! 
Różowo, nalepki, brokat... 
- To nie jest książka, NAJMŁODSZA.
- To co to tu robi??? 
Też się pytam!
- Mamoooooo! Zobaaaaaaa! Engriberdzy! Jakie duże! Mogę!?
Pluszowe, duże, koniecznie-musisz-się-o-to-codzień-potykać.
- MŁODSZY, to nie jest książka...
- Wieeeeeem... To może pójdziemy od jedynki i poszukamy książek?
To był dobry pomysł! To był bardzo dobry pomysł!
Na pierwszym stoisku ZAKAMARKI. Nasze, poznańskie, szwedzkie, zaprzyjaźnione, uwielbiane. Od piątku mamy już wszystkie Alberty (z wyjątkiem jednego) i albertorby/torberty (podręczne, poręczne torby płócienne z Albertem do transportowania przydasiów i niezbędniaków). Na drugim stoisku Format i "tę panią skądś znamy". I tu wpadam na genialny pomysł, który jeszcze przez chwilę pozwala mi być konsekwentną (patrz pierwsze zdanie). Kupuję książkę... dla siebie! Ja też mogę jedną, a przecież nie kupiłam sobie Alberta.

Potem kolejności już nie pamiętam. O konsekwencji i niedopiętym budżecie domowym nie chcę pamiętać. A co pamiętam?

Ból pleców przypomina mi, że nadal zdecydowana większość moich dzieci nie dosięga do wysooooookich stooooooisk targowych. Podnosiłam na zmianę, na trzy, podtrzymując nogą wózek, zębami portfel. Część wydawnictw, zdając sobie sprawę z problemu nie do przeskoczenia (chyba, że o tyczce), postanowiła go obejść- niższe stoliki obok głównej lady, dostęp do regałów "wewnątrz" stoiska. Chwała im za to! Jestem za targami dla dzieci książek dla dzieci!

Pamiętam panią z wydawnictwa, która bardzo była zdziwiona, że chcę kupić książkę:
- Tu pan ilustrator maluje dla dzieci obrazeczki na karteczkach. Nie trzeba kupować książeczki. Za darmo, na karteczkach.
Przyznaję, że to najoryginalniejszych chwyt marketingowy, z jakim się spotkałam...
Kupiliśmy książkę, porozmawialiśmy z ilustratorem, który okazał się mieć rownież imię i nazwisko (Marcin Bruchnalski). A obok ilustratora siedział pisarz, autor książeczki (Jarosław Mikołajewski). Porozmawialiśmy o książce tej i książkach innych, o prasie, o dzieciach, o drzewie wiśniowym i chudych kotach. 
Dlatego poszłam na targi w piątek... Jest dużo mniej ludzi, jest więcej czasu na spotkanie, na rozmowę. Nie stał za nami ogonek chętnych po autograf, nie zagłuszał słów i myśli koncert piosenki dziecinnej (sic!). 
Miałam wrażenie, i przepraszam, że zabrzmi to może ciut nieskromnie, że byliśmy w ten targowy piątek sensacją, dzwiadłem. I nie że czworo, i nie że głośni, ale... Na targach książki, gdzie nadzieja nie powinna umrzeć nigdy:
Aaaaa! To Wy znacie? Czytacie? To też macie? Wiecie? Macie zdanie? Gust macie? Pytania zadajecie? 

MŁODSZEMU pomogłam wypatrzeć "8+2 i domek w lesie". 
- Tam MŁODSZY, taaaaaaam! Obok tej, a nad tamtą. Poczekaj podniosę Cię... (Wrrrrrrrr...)
- Muszę to mieć. Muszę!
MŁODSZY jeszcze przy stoisku Dwóch Sióstr sylabizuje:
- Wsze, wszę, wszębo, wszębo, wszędobyl, ski, wszędobylski Morten.
- Mamo, jaki Morten?
- No ten, jeden z ośmiorga.- Chowam portfel, szukam herbatnika dla KROPKI.
- Nie było Mortena!
Analizujemy razem, dziecko po dziecku... 
- I Morten 2... MŁODSZY, to Morciszek jest!
- Ale dlaczego Morten? Chyba wiem, mamo! Chyba wiem!- MŁODSZY aż podskakuje.- Przepraszam pana, czy tę książkę przetłumaczył ten sam tłumacz? Ten sam, co ciężarówkę?
- Tak. Chyba tak...- Strzela. Widzę, że pan ze stoiska Dwóch Sióstr strzela. Widzę, że bardziej "chyba" niż "tak". 
- To znaczy, że Morciszek już jest duży i nie chce być Morciszkiem, chce być Mortenem i będzie miał w tej części urodziny! Będzie miał urodziny?
- Tak. Chyba tak...
A "nie wiem" jest uczciwsze i otwiera pole do dyskusji, domyślania się, rozmowy jak równy z równym... Ale pan jest z wydawnictwa i wydaje mu się, że musi wszystko wiedzieć... 
Szanowny panie, spieszymy donieść, że pierwszy tom (wydany kiepsko i niskobudżetowo w serii Polityki "Cała Polska czyta dzieciom") ma innego tłumacza. A urodziny Mortena zwanego Morciszkiem... Jeszcze nie przeczytaliśmy do końca, jeszcze nie wiemy, ale damy znać.
- A jak ty wpadłeś na ten pomysł z różnymi tłumaczeniami?- Przyznaję, że MŁODSZY bardzo mnie zaskoczył.
- Przecież rozmawialiśmy przed chwilą z panem od Pinokia. O wiśni i czereśni, o wielorybie... O tym, że można coś przetłumaczyć tak albo siak. Nie słuchałaś, mamo?

- Niedoparki są fajne, ale poczekam z drugą częścią aż moja siostra dorośnie, bo nie wszystko rozumiała, a my razem czytamy. Przyjdzie jeszcze czas... 
Tak podsumował MŁODSZY drugi tom oferowany przez skarpetkowe stoisko.

Na niektórych stoiskach byliśmy wyjątkowo trudną klientelą:
- Czy mogę Wam coś polecić?
- Proszę! Ale my i tak wiemy, co chcemy!
- A może...
- Mamy!
- Albo...
- Mamy!
- A to?
- A jak pan myśli?!
Kupiliśmy chcianego od dawna "Ernesta". KROPKA dostała misie-pysie czyli "Mmmmm". Dostała, zgubiła i znów dostała, bo się książka odnalazła. (Biuro rzeczy znalezionych na stanowisku Ene Due Rabe działa w pełni profesjonalnie!)

Stoisko po stoisku... Raz książki, innym razem gry, zabawki, piaski, plasteliny i autobus. (Byłoby rodzicom i dzieciom prościej, przejrzyściej, gdyby targi książki były targami książek, a nie książek i rozpraszaczy, zapchaj dziur/zapchaj budżet. Trudno odciągnąć dzieci od świecącej, kolorowej piłki, stoiska z ciastoliną- szałową, ale nawet zakładki do książek z niej nie ulepisz... 
Byliśmy na targach w piątek popołudniu (i na chwilę w niedzielę) i ominęły nas warsztaty, większość spotkań, konkursów i stolikowych zabaw... Na jedne próbowaliśmy się wkręcić, ale: "Jesteśmy już fazie produkcji, po etapie przedstawiania metod i tajników pracy oraz całego cyklu produkcyjnego. Spóźniliście się." A wydawało mi się, że uczestnicy warsztatu (dwoje dzieci i jeden tatuś) robili zakładki do książek, nie wyglądało to bardzo skomplikowanie, ale może... Wszak spóźniliśmy się...

Nie udało nam się spotkać z autorką książek o Duni. Nie udało mi się wybrać na targi bez dzieci. Niestety... 
Pozrzędziłam, bo kto mi zabroni... Wróć: to nie było zrzędzenie, a konstruktywna krytyka, w dobrej wierze błędów i niedoróbek wytykanie. 
Mimo wszystko, uważam naszą wyprawę targową za udaną. Mamy książki i listę książkowych zachcianek na kilka urodziny i nieurodzin, porozmawialiśmy z tymi, co tak jak my mogliby o książkach gadać godzinami. Mamy autografy, a to dobrze wiedzieć, że za książką stoją jej twórcy, ludzie z krwi i kości. 
I wciąż marzyć mi się będzie więcej czasu i skupienia na spotkaniach, rozmowach, a nie kiermaszu, na dyskusji, a nie promocji... Na dzieciach, a nie portfelach.

Była jeszcze wystawa. Piękna wystawa ilustracji Bożeny Truchanowskiej. Obejrzałam ją w biegu kilkanaście razy: ktoś KROPKĘ wypuścił z wózka. Obiecałam sobie przeszukać półki i zebrać książki z jej ilustracjami na stosik, stosik do przejrzenia, nie w biegu, może gdy KROPKA zaśnie...

W przerwie na zrobienie sobie kawy, zebranie... zabawek z podłogi, zobaczyłam, że szybka jak strzała Olga z bloga "O tym że" już swoje siedem życzeń inspirowanych poznańskimi targami spisała... Pięknie, z taktem, dyplomatycznie! Podpisuję się... nosem, bo ręce zajęte- klawiaturą, KROPKĄ, która obudziła się trzy zdania za wcześnie i garnkiem z zupą, bo nie samymi książkami...

9 komentarzy:

  1. A widziałaś świecące oko z ogonem? :D Powiedziałam pani, która je sprzedawała, że jej oczko wypłynęło i szaleje po podłodze, ale nie zasłużyłam na uśmiech. Damn! Może w przyszłym roku ;) Wieczorem napiszę dłuższy komentarz, teraz niewygodnie mi się pisze nosem ;) Idę zupę grzać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany! To chyba była ta wspomniana przeze mnie świecąca piłka, tylko z daleka. Marzy mi się... Marzy Ci się? Poczucie humoru to dodatkowe wyposaźenie, a nie standard ;) Jeszcze kiedyś urządzimy spotkania książkowe! Jeszcze kiedyś urządzimy! ;)

      Usuń
    2. Wieczory mijają. Milczę :D I znowu na chwilę wpadłam - tak a propos pana z Dwóch Sióstr - no nie mogłam z nim kontaktu złapać, jakoś nie szło...

      Usuń
  2. Nie byłam w tym roku. W piątek nie wyszło, a w weekend wybrałam wiosnę poza miastem. Ale moje zawodowe doświadczenie targowe podpowiada, że tak wyglądają targi książki w ogóle: że najmniej w nich o literaturę, najbardziej o frekwencję. I sprzedaż. To brutalna wojna. Stąd łatwe efekty w postaci różnorakich przeszkadzajek, celebrytów "piszących książki" i kilometrowych kolejek... A poza wszystkim - bardzo fajny tekst :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Wiem. Domyślam się. Może nawet rozumiem ciut. I tylko zastanawiam się, czy dałoby się inaczej... Czy można dać zadość bezdusznym prawom rynku i nie zabić literatury, autentycznej radochy ze spotkania? Czy to jest tak jak z dziennikarstwem? Wydawcy nie zmawiają długich, rzetelnych, analitycznych tekstów, bo to się "nie czyta" i nie sprzeda, a czytelnicy skarżą się na jałowość i banaloność dziennikarstwa... Wierzę, że możnaby, że dałoby się!

      I komplement od Pani Poczytalnej!!! Dziękuję! :)

      Usuń
  3. Chyba na targowych imprezach merkantylne podejście i gadżeciarstwo biorą górę, bo liczy się efekt, sprzedaż, takie tam. To trochę kozi róg, w który rynek książki dał się zapędzić. Co nie znaczy, że nie ma tam, wśród wystawców, ludzi z misją, bo jest ich mnóstwo. I te spotkania wokół literatury dzieją się, dzieją nieustannie, może trochę mniej na targach, sama wiesz.
    A podczytuję od dawna z przyjemnością, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. no dobra, a żadnych gorących nowości nie odnotowano? ;)
    realia targowe "oszałamiacze" to taki punkt z czego żaden organizator targów nie zrezygnuje: kasssa... żadne tam idee nie ważne;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznaję, że ja to kiepska jestem w śledzeniu nowości, mało systematyczna, niekonsekwentna... Co dla nas jest gorrrrrącą nowością, okazuje się być już od kilku miesięcy w księgarniach. Zazwyczaj jesteśmy trzy kroki za czołówką :) Nasze targowe gorrrrrące nowości na półce to przede wszystkim z Dwóch Sióstr: "8+2 i domek w lesie" (czytamy, MŁODSZY uwielbia, jesteśmy świeżo po przeczytaniu 1. części), "Grubsza sprawa" (przeczytane i odrzucone przez wszystkich zgodnie), "Let's go monster" (starsi ćwiczą słówka i wymyślają nowe, KROPKA kartkuje codziennie), "Meto" (z listy życzeń STARSZEGO, czyta), z Zakamarków kolejne trzy części Alberta (uwielbiamy wciąż i wciąż), z Formatu "Nussi" (wiem, że różne zbierał recenzje, ale mnie oczarował), z EneDueRabe: "Mmmm" (bzzzzz... i mysie-pysie od rana) i "Ernest" (NAJMŁODSZA z tą książką śpi od piątku), z Tashki "Mali opowiadacze" (tak się nam jakoś ze STARSZYM z grą "Dixit" skojarzyło...), z Media Rodzina: "Uśmiech Bambola" (początek nowej serii, autorzy: J. Mikołajewski i M. Bruchnalski byli na targach i na pamiątkę tego spotkania..., ale mam mieszane uczucia po przekartkowaniu, nie przepadam za kreską Bruchnalskiego). To były zdecydowanie dzieci wybory i zakupy. Ja wolę ciszę moich dwóch ulubionych księgarń... Tam dokonuje najtrafniejszych wyborów. :)

      Usuń
  5. Anonimowa w tym roku nie była, niestety, przygotowywała spisy wyborców do rad osiedli, psu na budę, bo mało kto poszedł a Anonimowa wieczór miała spartaczony. Ernesta Anonimowa pokochała miłością wielką i nadal kocha, Jedyna domaga się czytania co jakiś czas, z resztą Jedyna zatargała go do przedszkola, a pani podobno przeczytała...
    Stoiska targowe może i Anonimowa by przełknęła, za to żółć, krew i co tam jeszcze ją zalewa gdy bywa w fili dziecięcej biblioteki przy Marcinkowskiego. Lada bibliotekarek jest tak wysoka, że Anonimowa porządnie musi się zamachnąć, regały pod sufit, jaka przyjemność, o samodzielności nie wspominając, z ciągłego proszenia rodzica o pomoc. Komputery przy poduchach i regałach dla najmłodszych, zawsze pełne grających nastolatków, nie nie mam nic przeciwko grającym nastolatkom, ale przeciwko tak wysoce nietrafionej lokalizacji. Na szczęście nie ma tam już Paniusi goniącej dzieci za przestawianie poduch, są przemiłe i kompetentne Panie. A tak dla odreagowania wyguglajcie sobie mili sztokholmskie centrum kultury i zobaczcie jak może i powinna wyglądać biblioteka DLA dzieci!!!

    OdpowiedzUsuń