MŁODSZY przyniósł z przedszkola plastikową doniczkę. Doniczkę pełną ziemi. A w ziemi ziarenko. Z tego ziarenka za kilka dni miała wyrosnąć roślinka. I to nie byle jaka roślinka! "Wielka, zieloooooona, z taaaaaaakimi liśćmi!" Tak twierdził MŁODSZY i taaaaak pokazywał, wymachiwał i podskakiwał. Coś jakby skrzyżowanie baobabu z bluszczem...
Ja się tam na roślinkach specjalnie nie znam. Wiem, że trzeba podlewać, czasem ziemi dosypać, ale z praktyką u mnie o wiele gorzej. Podobno niektóre lubią słońce, inne cień lub półcień (cokolwiek to znaczy). Kwitną, gdy do nich przemawiać, żółkną i gubią liście, gdy je dotykać. No cóż... Z natury skomplikowana natura.
Ja się jednak trochę znam na przedszkolakach. I wiem, że takiej roślinki, co by przedszkolaka mojego przetrwała jeszcze nie wyhodowano.
W samochodzie MŁODSZY reagował krótkim: "Uważaj na roślinkę!", gdy tylko według niego zbyt ostro wchodziłam w zakręt, hamowałam lub przyspieszałam. Dopytywał, czy roślince nie zaszkodzi jazda samochodem, jak często musi ją podlewać, czy nie powinien jednak dawać jej również czegoś do jedzenia; gdzie jej będzie wygodniej: na parapecie czy na stoliku. Cierpliwie odpowiadałam na wszystkie pytania, starałam się rozwiewać wątpliwości i uspokajać. To przecież pierwsza roślinka MŁODSZEGO. Sama pamiętam jaka byłam nieznośna i niespokojna, gdy hodowałam swoje pierwsze ziarenko... (O rany! Obiecuję, że tylko na potrzeby tego botanicznego tematu, i z korzyścią dla jako takiej spójności tekstu, użyję tej ziarenkowo-fasolkowej metaforyki.) Też zadawałam setki pytań, martwiłam się, rozmyślałam. MŁODSZY był po prostu opiekuńczy.
MŁODSZY był nadopiekuńczy.
- Mamooooo, roślinka wylała wodę na podłogę!
- Weź trochę papieru z łazienki i wytrzyj!- odkrzykuję z dołu spomiędzy tornistrów, worków, pluszaków, kurtek, toreb z zakupami. Przygniata mnie rzeczywistość, oplata, przydusza, krępuje.
- Mamoooooo, ale nie ma już więcej papieru, a roślinka wylewa! Ona chyba nie lubi wody, może sok. Mamooooo, daj mi więcej papieru!
- Weź trochę papieru z łazienki i wytrzyj!- odkrzykuję z dołu spomiędzy tornistrów, worków, pluszaków, kurtek, toreb z zakupami. Przygniata mnie rzeczywistość, oplata, przydusza, krępuje.
- Mamoooooo, ale nie ma już więcej papieru, a roślinka wylewa! Ona chyba nie lubi wody, może sok. Mamooooo, daj mi więcej papieru!
Szamoczę się, wyplątuje z więzów codzienności, potykam o buty, przeskakuję po trzy stopnie.
- MŁODSZY!
- To nie ja. To ona.
- Allllleeee!!!- MŁODSZY to wie jak zaimponować starszemu bratu.- Mogłeś z węża podlać, bracie!
- To nie ja. To ona.
- Allllleeee!!!- MŁODSZY to wie jak zaimponować starszemu bratu.- Mogłeś z węża podlać, bracie!
- STARSZY, leć po mopa. A Ty natychmiast od nieś tę konewkę na taras. Patrzę przez chwilę na MŁODSZEGO, jak szamocze się z konewką może o połowę mniejszą od niego. I jak on zdołał przynieść ją pełną wody?!
Chwytam doniczkę z wodą (silny strumień ogrodowej konewki wypłukał większość ziemi), z kałuży na podłodze wyławiam ziarenko i uciekam do sypialni, by zatuszować zbrodnię, by MŁODSZY się nie zniechęcił, by sprawa roślinki nie zaważyła na jego rozwoju emocjonalnym. Patrzę na pomarszczoną i pożółkłą roślinę stojącą w sypialni przy oknie, przelewam do nie wodę z plastikowej doniczki: "To Ci się poszczęściło! Zaskoczona?! A widzisz! Podziękuj MŁODSZEMU." W zamian za wodę, podkradam trochę ziemi i dosypuję do doniczki przedszkolaka, na końcu robię dołek palcem, wciskam ziarenko i zalepiam dziurkę (profesjonalna robota!).
Wieczorem roślinka znikła. Znalazłam ją kilka minut później w łóżku MŁODSZEGO. Przewróciła się na bok i spała przytulona do ciepłego brzucha. Pozbierałam ziemię z prześcieradła, piżamy i pępka MŁODSZEGO. Postawiłam roślinkę na parapecie, przykryłam kocykiem lalki. Powiedziałam obojgu: "Dobranoc."
Roślinka jeszcze kilkukrotnie została zalana wodą po brzegi doniczki, bo MŁODSZY chciał podlać, ale NAJMŁODSZEJ też pozwolił. Przeżyła próby rozkopania ziemi i sprawdzenia, czy już ziarenko wykiełkowało, poczęstowania roślinki kakao i kanapką z szynką, zrzucania roślinki z wieży z klocków LEGO, na której miała "mieszkać jako królowa wszystkich roślin".
W czwartek podczas porządków w pokoju maluchów znalazłam pod łóżkiem NAJMŁODSZEJ ziarenko. Przeszukałam zawartość doniczki i znalazłam jeszcze jedno ziarenko. Tylko, że to spod łóżka bardziej przypominało ziarenko niż to z doniczki, które owszem było okrągłe, ale pomarańczowe i plastikowe. Ziarenko zasadziłam, a sobowtóra włożyłam do pudełka, gdzie grzecznie czekały inne plastikowe naboje do pistoletu na kulki STARSZEGO.
W piątek wyjeżdżaliśmy. Doniczka została w domu. Wróciliśmy po tygodniu. Na parapecie czekała na nas jasnozielona, delikatna, ubrana w kilka listków roślinka... Miała zielona szczęście, że wyjechaliśmy. Miała czas, by rosnąć. Miała dużo świętego spokoju...
Piję kawę, przeglądam gazety z całego miesiąca. W pokoju na górze co jakiś czas słychać krzyki, odgłosy szamotaniny, ale po chwili znów jest spokój. Kawa ciepła, zbliżam się do najświeższego wydania, z zeszłego tygodnia. Na górze spadają zabawki z półek, niewykluczone, że czasem spadają dzieci z łóżek, niewykluczone... Nasłuchuję... Nie słychać płaczu, jęków... To chyba nic się nie stało... Piję kawę i czytam... Zielono mi... Daję dzieciom czas, by rosły, dużo świętego spokoju... Zielono mi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz