We wtorek już będzie lepiej, w środę dojdziemy do wprawy, czwartek- mistrzostwo, piątek- jak po maśle i sobota znów wybije nas z rytmu, a niedziela? W niedzielę będę NIE CIERPIEĆ PONIEDZIAŁKÓW, bo w poniedziałki nie mam na to czasu.
- Dzieciaki, kolacja!!!
- Czyli to już koniec...- STARSZY schodzi, a raczej ześlizguje się ze schodów.
- Obawiam się, że tak. Tornister spakowany?
- Jejkuuuu! Czy Ty musisz wszystko psuć? Posiłki powinno się jeść w miłej atmosferze.
- A Tobie znów się wydawało, że już nie będziesz musiał chodzić do szkoły?
- Ta nadzieja pozwoliła mi w pełni cieszyć się weekendem... - burknął STARSZY i pochylił się nad talerzem.
- Nie chcę iść do przedszkola. Nie lubię przedszkola.
- NAJMŁODSZA, jedz. Pomarudzisz jutro w samochodzie.
- To ja też nie pójdę, jeśli NAJMŁODSZA nie idzie. - MŁODSZY jak zwykle czuwa nad równouprawnieniem w rodzinie.
- NAJMŁODSZA idzie do przedszkola i Ty też. STARSZY idzie do szkoły.- mówię tonem, który ma jak najbardziej przypominać ten nieznoszący sprzeciwu...
Jutro będzie tak samo jak tydzień temu i dwa tygodnie temu.
Obudzimy się trochę za późno. Rozmasujemy guzy nabite podczas próby dojścia do łazienki z zamkniętymi oczami. NAJMŁODSZA zbojkotuje wieczorny zestaw ubrań i zacznie wyciągać z szafy kolejne koszulki i sukienki szukając inspiracji. MŁODSZY wymaże sobie podczas śniadania koszulkę dżemem i zacznie płakać, że ma pecha, że to jego ulubiona koszulka a innej nie włoży. STARSZY nagle oznajmi, że miał dziś przynieść do szkoły kłębek włóczki lub dwa metry drutu albo wycinki z prasy i trzy owoce egzotyczne. Gdy już będzie wydawało mi się, że przypomnieliśmy sobie o wszystkich workach, pluszakach, podręcznikach zacznę dla pewności liczyć dzieci. STARSZY jest: potargany, z wywiniętym kołnierzykiem, jeszcze jakby w półśnie. MŁODSZY obecny: ubrany na cebulkę, w koszulce umorusanej dżemem schowanej pod odblaskową kamizelką rowerową (trudno o lepszy pomysł w poniedziałkowy poranek). Obok NAJMŁODSZA: wyglądająca nie mniej ekscentrycznie w kreacji własnego pomysłu.
STARSZEGO wyrzucimy pod szkołą. Popatrzę przez chwilę, jak biegnie, a za nim próbuje nadążyć czerwony tornister na kółkach. Biedaczek podskakuje na każdej nierówności chodnika- czego się po kryjomu z zeszytów w nocy naczytał teraz mu się miesza.
Wbiegniemy do przedszkola. Pachnie już kakao. Kapcie, buziaki i uściski i papa i... znów buziaki i uściski i:
- Przyjdziesz zaraz po obiedzie? Przylecisz szybko jak samolot?
- Wyląduję na dachu przedszkola, wskoczę przez okno i uratuję Was z rąk potwornie potwornych przedszkolnych potworów.- zacznę gonić roześmianego MŁODSZEGO po szatni z NAJMŁODSZĄ uwieszoną na szyi.
Wyjdę z przedszkola, usiądę w samochodzie- zmęczona jak po całym dniu pracy.
We wtorek już będzie lepiej, w środę dojdziemy do wprawy, czwartek- mistrzostwo, piątek- jak po maśle i sobota znów wybije nas z rytmu, a niedziela? W niedzielę będę NIE CIERPIEĆ PONIEDZIAŁKÓW, bo w poniedziałki nie mam na to czasu.
To też sposób - nie cierpieć poniedziałków w niedzielę. :)
OdpowiedzUsuń