środa, 14 listopada 2012

ROZWAŻANIA W KAŁUŻY

- Zrób to.
- Nie.
- I co zamierzasz robić?! Teraz godzina na łóżku, potem godzina przed komputerem?! 
- ...
- Przecież nie masz wyjścia, musisz to zrobić.
- Nie.
- Zabieraj się do roboty.
- Nie.
- Życie sobie zmarnujesz. Dziś to, jutro następne "nie" i już z górki. Uwierz mi.
- Nie.
- Rozumiem, że dzisiaj ze mną filmu nie oglądasz?
- Nie. 
Mama ze swoim pierworodnym nie ma łatwo, ale pierworodny z mamą... Masakra. 
(W trzystopniowej skali STARSZEGO świat dzieli się na: suuuuper, nic ciekawego i masakra.)

Teoretycznie powinnam się wszystkiego nauczyć na etapie siedzenia w kałuży.  
STARSZY uwielbiał tego typu rozrywki. Sceny buntu w najgłębszym chodnikowym akwenie, błocie pośniegowym, na trawniku miedzy psimi kupami, w sklepie w dziale słoików. Wszystko to przerabialiśmy. Nie było STARSZEMU łatwo. Znudziło mu się już pewnie to rzucanie się na ziemię i wrzaski, a musiał powtarzać akcje protestacyjne tygodniami, bo okazałam się opornych uczniem. 
Próbowałam uparcie rozwiązań, które już wczoraj i przedwczoraj były nieskuteczne.
Metoda na despotę:
- Wstawaj!
- Nie!
Metoda na "porozmawiajmy o tym":
- Ale co się dzieje? Mama tłumaczyła, że nie ma/nie kupi/nie można/musimy. 
Metoda na odwoływanie się do zdrowego rozsądku trzylatka:
- Jesteś już cały mokry. Przeziębisz się. I znów będziesz musiał łykać te okropne lekarstwa.
- Nie!
I znów na despotę/desperata:
- Tak! Przeziębisz się!
- Nie!
Metoda na filozofa:
- A co Ci da to siedzenie tutaj? 
- Nie!
I na chytrego lisa:
- Mama już idzie do działu z cukierkami, a ty tu sobie siedź.
- Nie!

A wystarczyło raz kiedyś usiąść obok... O tym już Wam pewnie któraś z sąsiadek opowiadała, bo to była osiedlowa, a po chwili pewnie i ogólnopolska, sensacja więc co się będę powtarzać.

Wydawałoby się, że w kałuży się nauczyłam, ale... Może ja wyjątkowo tępa jestem, a może to specyfika pracy nad pierwszym egzemplarzem (STARSZY/mama, skreślić według uznania), że nie jest łatwo, że każdy dzień wydaje się być jak jutrzejszy, a ja zawsze spóźniona, nieprzygotowana, zaskoczona...


STARSZY zawsze będzie STARSZYM: najstarszym, pierworodnym, egzemplarzem testowym. Zawsze będzie o pięć lat do przodu, zawsze w fazie eksperymentu, zawsze pierwszy... 
Na nim testowałam napy, guziczki, tasiemki, zakładeczki, paseczki. Nie zamarzł na przewijaku jakimś cudem, a wczesne fazy testów wytworzyły w nim pingwinie zdolności. Może nie we fraku, ale bez kurtki i bez czapki na śniegu daje sobie radę, a  ja uparcie:
- Zakładaj czapkę, bo będziesz chory.
- Poczekam na precedens. 
- Zapalenie płuc, trzy tygodnie nieobecności w szkole i całe ferie zimowe nad podręcznikami.
- Nie miałem kataru od dwóch lat. Czapki też.
- Załóż czapkę!
- Nie.

Fakt, że czapek to on się w życiu nanosił. Czapki na wielkie mrozy, na trochę mniejsze mrozy, na słabe mrozy, czapki na wszelki wypadek, czapki, bo uszy zawieje, czapki na słońce, duże słońce... Czapki mu mama na łepek wciskała. I ileż przy tym było awantur! On chciał tę, a ja w zaparte, bo czapkę w paski na duży mróz założyć do kurtki w kratę i to jeszcze przy słabym mrozie?! O nie! Egzemplarz pierwszy, mylony często z idealnym...

Postępy, osiągnięcia, współrzędne z wykresu na ostatniej stronie książeczki zdrowia, rysunki, bryłki z plasteliny, pierwsze słówka i powiedzonka, wszystko to ewidencjonuję bardzo dokładnie. Badania nad prototypem wymagają starannej dokumentacji. To się przecież wszystko dzieje pierwszy raz! 
Pierwsze kroki, pierwsze siku na nocnik, pierwszy raz w przedszkolu, pierwszy raz na kucyku, obok kucyka, z farbami i pędzlem w dłoni, z pędzlem w buzi. Pierwszy tornister, pierwsze zadanie domowe. Pierwsza piątka i pierwsza uwaga w dzienniczku. 
Reflektory, błyski fleszy i wszystkie systemy bezpieczeństwa w stanie gotowości. Nie rozumiecie? A pierwszy człowiek na Ksieżycu?! Wyobrażacie sobie, że nie mamy z tego wydarzenia żadnych zdjęć?! A gdyby tak Armstrong zamiast zgrabnie stąpnąć wywalił się jak długi?! 

STARSZEGO reflektory nie rażą, nie peszą, ale to ma być jego show! On pisze scenariusz, reżyseruje, nie potrzebuje suflera, najwyżej coś zmyśli a vista, sam chce wziąć udział w scenach kaskaderskich... A producent drży, wtrąca się, ubezpiecza i zabezpiecza, podpowiada i znów drży i nie chce pozwolić na klapę, na potknięcie, chce by było idealnie, bo to prapremiera. 

- Nie zrobię tego zdania, bo to mi niepotrzebne, to jest głupie, bez sensu i nie chce mi się.
- Rozumiem.
- Nie, nie rozumiesz!
- Wydaje mi się, że troche rozumiem...
- Nie rozumiesz! Każesz mi robić te durne zadania. Gdybyś rozumiała to byś mi odpuściła.
- No dobra.
- Co "no dobra"?
- Nie rób. 
- No i super! Nie zrobię! 
- Nie rób.
- Ja naprawdę nie zrobię! Nie żartuję!
- Nie rób.
- I nawet jeśli mnie będziesz za chwilę prosić, a jutro dostanę jedynkę to nie zrobię.
- Nie rób.
- No już dobra!!! 
Sięgnął po zeszyt, walnął nim o stół demonstarcyjnie, wywalił wszystko z piórnika, żeby nikt nie mail wątpliwości, jak bardzo jest wściekły i jak bardzo mu się nie chce. Zaczął coś bazgrać, położył nogę na stole. Po chwili jeszcze jęczał i brzęczał o "bezsensie", ale ja już robiłam sobie herbatę, bo mi tyłek przemarzł od siedzenia w kałuży. Za chwilę zrobię popcorn, bo dzisiaj oglądamy "WHERE THE WILD THINGS ARE". 

- Mamoooo, a dasz mi pieniądze na tę nową grę? I spodnie mi się podarły...
A im się wydaje, że producent to jest tylko od dawania kasy!

W przygotowaniu teksty:
"Mama ze swoim najmłodszym nie ma łatwo, ale najmłodsze z mamą... OJEJKU." 
"Mama ze swoim średniakiem nie ma łatwo, ale średniak z mamą... CHOOOOOINKA."


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz