wtorek, 3 marca 2015

MI NA ZŁOŚĆ!

Bam bam booooom. Bam bam boooom. Kap kap kap. Kap kap kap. 

Siedzi na podłodze, stuka palcami w podłogę. I melorecytuje. 
- Mama!!! Mamaaaa Muuuuuu! Czyta? 
- Znajdź książkę, poczytamy. 
- Czyta, czyta. Laloooo, bam bam boooooom.
Skrobie się na czworakach po schodach. Biegnie do swojej półki z książkami. 
- Lalooooooo! Tin, tin, tiiiiin. Mama śpi, tata śpi.
- Znalazłaś?






KROPKA miała nie urosnąć. Taki był plan. Miała być maleńką KROPKĄ, takim pozostającym w wiecznym zawieszeniu wielokropkiem. Miała się już zawsze mieścić na jego przedramieniu, miała mieć dłonie jak szczyt osiągnięć mechaniki precyzyjnej. Miała pozostać w skali mikro- podręczny kłębuszek szczęścia. Mogłam się jednak od początku domyślać, że KROPKA nie po to jest, by realizować moje plany. Jest, bo chciała być. Rośnie, bo kto jej zabroni. Śpiewa, mówi, biega, wdrapuje się na schody, krzesła i stół, bo ona chce. Ma swój plan na życie. Nauczyła się chodzić, teraz tylko dopracuje technikę pokonywania krawężników i pójdzie w świat. 

Dzień po dniu odrywa kolejne kawałki, które jej się należą. Dzień po dniu sięga wyżej, wdrapuje się szybciej, mówi więcej, mówi, czego chce, a jak nie to... krzyczy głośniej i już wie, że jak sie rzucać w złości to najlepiej tam, gdzie miękko. 

- Ile ona ma? Chyba już dwa latka!
- No co też pani?! Rok ma, i niecałe pół, czyli bardziej rok...
- A taka duża! I jak sobie radzi!
- No co też pani?! Maleńka KROPKA... A że sobie radzi... Uparła się, że sobie będzie radzić. A ja jej radzę... Ale ona nie słucha...
- Ani się pani obejrzy... Pójdzie w świat. Będzie miała swoje dzieci, życie swoje....
- No co też pani?! Czy pani się na mnie dziś uwzięła?! Pani te horrory innym mamom opowiada! Pani chyba bez serca jest! 

A KROPKA sobie nic z tego wszystkiego nie robi. Rośnie jakby nigdy nic, jakby rosła tylko po to, by mi gazetę wymiętosić, co to ją na stole..., na pianinie..., na lampie... kładę. Rośnie, jakby po nic, a nie po to by mamę zostawić tu samą z tymi grzechotkami i ubrankami w rozmiarze "będzie dla lalki, jeszcze się przyda sąsiadce, co rodzi na wiosnę". Rośnie jakby nigdy nic, a nie mi na złość...

Bim bam booooooom. Pupa, pupa pupa, mama śpi, lalo, tam, tam.


"BINTA TAŃCZY"
"LALO GRA NA BĘBNIE"
"BABO CHCE"
E. Susso, il. B. Chaud
(Wydawnictwo Zakamarki)

WIEK: XS

Rośnie i znęca się nad książkami po rodzeństwie. Wydziera, gdzie jeszcze nie wydarte i nie sklejone taśmą, bo oni też wydzierali nim wyrośli (mi na złość!, i dobrze im tak!, teraz za karę w szkolnej ławce siedzą i zmywarkę muszą rozpakować, i zrozumieć muszą, poczekać muszą, bo duzi już są, mi na złość!). 
Trylogia o mamie, tacie, czwórce dzieci, psie, kurze i dźwiękach. Przede wszystkim o dźwiękach. Dźwiękach kolorowych, wolnych, wesołych, co to dźwięczą, bo chcą. (o piątej rano mi na złość!)

Bimbambuję, turliturli i pimperipimperipimpuje, a moja pupa... (nie, o tym nie, co to kogo...) kilka razy dziennie, albo i kilkanaście. Czasem od deski do deski, najczęściej wspak, na wyrywki, na cztery ręce. (KROPKA stuka, pokazuje, przewraca strony, gniecie. Ja trzymam, łapię, prostuję, zapobiegam, a jak się nie uda to potem sklejam.)











Są takie książki, które uwielbiało tylko jedno z moich dzieci, a reszta omijała, pozwalała wpaść na tył półki, zakurzyć się. Są takie książki, które uwielbiają/uwielbiali wszyscy. Historie o Bincie, Ajszy, Lalo i Babo właśnie do takich należą. (STARSZEGO nie liczę, bo on z epoki przedZakamarkowej). Może czasem wolałyby być na chwilę zapomniane (czas podobno leczy rany, może i skleja strony), nawet przykurzyć by się trochę chciały, ale nie dane im... Może marzą, że są SZTYWNIAKAMI, co to je można złamać, ale nie wydrzeć pół kartki, można obślinić, ale nie zgnieść w kulkę... Nie dane im... 

Bim bam booooooom. Tin tin tin. Czyta? Czyta? Iśśś! Taaaaaam!

Przepraszam, muszę kończyć.

1 komentarz:

  1. O, tak... Jedne z pierwszych książek, do których Młodziak zapałał miłością absolutną. I jako jeszcze-nawet-nie-roczniak całował Bintę. ;) Chyba któraś z wersji językowych jest sztywniaczkowa. Hmmm, jak to się stało, że skupienie, którego przecież wczoraj wystarczało tylko na przeczytanie "stół, pies, kura", dzisiaj pozwala na potrójną lekturę Mamy Mu (i jesce o autach citaj, i o Bolusiu, i o Flanku, i....)?

    OdpowiedzUsuń