Przejdę na dietę! Od teraz, zaraz! Zrzucę zbędne kilogramy lat, doświadczeń i wspomnień. Łatwiej mi będzie schować się w domku pod stołem, udawać żabę, zmieszczę się bez trudu w łóżeczku NAJMŁODSZEJ. Swobodnie i bez wysiłku przeskakiwać będę z tematu na temat, łatwiej będzie mi latać w chmurach, gonić myśli!
- A mogę ja trzymać bilet?- NAJMŁODSZA wykazała się wyjątkowym refleksem.
- Możesz. Proszę.
Bilet był tylko jeden, bo z okazji Dnia Dziecka, który jak większość okazji do świętowania w Polsce trwał aż 3 dni, dzieciaki na spektakl wchodziły za darmo, ale i bez biletów.
- Niebieski! A co tu jest napisane?
- MOZAIKA
- A to jest "O"!
- Masz rację.
MŁODSZY rzucił okiem na bilet:
- Nie ma żadnej mojej literki.
I może dlatego oszczędzona nam była kolejna awantura z cyklu: "To jest moje! Ja też chcę! Ona ma, a ja nie!". MŁODSZY uznał, że niebieski kartonik, na którym nie ma jego literki nic a nic go nie obchodzi.
(Tu należy się tym bardziej dociekliwym i wyjątkowo skrupulatnym informacja, że MŁODSZEGO obdarowałam imieniem, przewidując problemy w urzędach z zarejestrowaniem go pod pseudonimem MŁODSZY. MŁODSZY ma imię, a w tym imieniu nie ma liter M, O, Z, A, I, K, a tym bardziej jeszcze jednego A!)
NAJMŁODSZA polubiła bilet i zdążyła się w ciągu kilkunastu minut oczekiwania na spektakl bardzo z biletem zaprzyjaźnić. I może dlatego przez pierwszą część spektaklu zajęta była głównie swoim ciężko rannym biletem, który podczas standardowej kontroli został brutalnie przedarty i teraz obolały leżał na dłoni troskliwej i smutnej NAJMŁODSZEJ.
- NAJMŁODSZA, nie martw się. W domu nalepimy plaster.
- Ale dlaczego pani podarła?
Wydaje mi się, że już nieraz NAJMŁODSZA była świadkiem brutalnych metod pracy bileterów. Już nieraz..., ale NAJMŁODSZA wciąż się zmienia, więcej widzi, a może tylko inaczej patrzy na świat. Już nieraz..., ale TYM RAZEM sprawa przedartego biletu była bardzo ważna.
Na szczęście to, co zaczęło dziać się na scenie okazało się być równie ważne.
I gdyby nas ktoś zapytał, gdzie byliśmy, to zakrzykniemy zgodnym chórem, że na spektaklu, a gdyby ktoś chciał wiedzieć, co widzieliśmy to...
MŁODSZY oglądał spektakl o dwóch pszczołach, składanych książeczkach "trochę krótkich, ale bardzo ogromnych" i te książeczki, albo trójkąty (tu MŁODSZY zaczął się trochę plątać) otwierały paszcze i potem się krzywo zamykały, albo "trzaskały na ziemię".
NAJMŁODSZA była na równie ciekawym przedstawieniu. Dwa wielkoludy tańczyły i klaskały, a jak klaskały to grała muzyka. I wielkoludy robiły takie duuuuuuże kroki i "zaginały się w środku, żeby nic nie wystawało, ale i tak wystawało, bo przecież te trójkąty były puste w środku!"
A ja... A ja to się nie odezwałam. Spektakl mnie nie nie połknął, nie przerzucił w inny świat, inną czasoprzestrzeń. Pewnie jestem za duża, za dużo ze sobą dźwigam "latków" i niełatwo mnie dźwignąć, przenieść, przerzucić... A dzieci to... Frrrrrrruuuuu... i już tańczą z pszczołami i wielkoludami w pustych trójkątach, co otwierają paszczę. Szkoda, że mnie nie zabrali ze sobą... Dobrze, że chociaż opowiedzieli mi o wszystkim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz