BYWAMY: "TEATRALNY PLAC ZABAW JANA DORMANA"
Ąse ma dąse flore, o ma de, o ma de, o ma de, o ma deo deo riki tiki, deo deo riki tiki, one, two, three!
Tym razem wypadło na STARSZEGO. Został trafiony "ąse ma dąse" (one, two, three dziś dąsa strzelasz Ty!): zamknął się w pokoju, wcześniej wydając oświadczenie z wysokości progu pokoju swego, że jesteśmy głupi, że on z nami gadać nie będzie, że zaraz trzaśnie drzwiami, zwinie się w kłębek i do odwołania: NIE PODCHODŹ!
- STARSZY, a może jednak pojedziesz z nami?
- Nieeeeeee... Wrrrrrrrrrrr...
Ąse ma dąse flore, jedziemy tylko we troje!
- A co zrobimy z biletem STARSZEGO?
- Wycinankę, albo podrę go sobie sama, na odrrrrrreagowanie. Wrrrrrr....
- A może kogoś zabierzemy ze sobą?
- Kogo?
- Będę machał wiatraczkiem przez okno i może ktoś się domyśli, że chcemy go zaprosić do teatru.
- Machaj.
Admirał! Czas! Wojna!
- NAJMŁODSZA, daj swój wiatraczek.
- Nie, masz swój.
- Ale ja nie chcę, by mój się zniszczył, Twoim będę machał.
- Mamoooooo, on mi chce zniszczyć wiatraczek machaniem!
- A przez Ciebie się bilet zmarnuje, bo nie chcesz dać wiatraczka! Mama go podrze, a to będzie "marnewtrawstwo"! Ktoś sobie przez Ciebie nie poogląda!!!
- Mamoooooooooooo!!! Ja nie chcę wiatraczka w marną trawę!!! Ale za okno też nie chcę!!!
Nikt nie machał, bilet na "marnewtrawstwo", wiatraczki zostały w samochodzie, co by w marną trawę nie wpadły.
fot. Dominika Pałęcka/Zakład Kreatywny |
"TETRALNY PLAC ZABAW JANA DORMANA"
reż. Justyna Sobczyk
(Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego)
Te bilety okazały się wszystkie na "marnewtrawstwo". Dostaliśmy większe, wieeeeeelkie, żółte lub niebieskie. Z biletów tych złożyliśmy czapki, my żółte, oni niebieskie. Z czapkami na głowach weszliśmy po ścieżkach na teatralny plac zabaw: my po żółtej ścieżce, oni po niebieskiej. Żółci usiedli po żółtej stronie placu, niebiescy po niebieskiej.
A kto na placu zabaw rządzi?! Czasem żółci, czasem niebiescy, zdarzają się samotni władcy samozwańcy, ale na pewno rządzą DZIECI i dziecięce zabawy! (Może w nocy... może w nocy rządzą koty...?)
Dziecięce zabawy mają ściśle określone zasady: to się nie liczy, tamto jest nie fair, "nie ma tak!", ale zasady te zmieniają się bez ostrzeżenia kilka razy w trakcie zabawy. I nagle okazuje się, że to już zupełnie inna zabawa, inne reguły, wszystko zaczyna się od nowa, a może... od środka, albo nawet od końca.
Dziecięce zabawy mają swoją dramaturgię (od kłótni do kłótni, od zgody do zgody), jedyny w swoim rodzaju ciąg przyczynowo-skutkowy (bezprzyczynowo-bezkskutkowy), nagłe zwroty akcji, plataninę wątków i bohaterów.
Wyjątkowo dociekliwych zapraszam do literatury przedmiotu:
A w co się bawiliśmy na teatralnym placu zabaw?
- Moja kaczka, moja ładniejsza, moja lepsza!
- Twoja kaczka... nie ma pleców!!!!
- Jestem admirałem! Wojna!
- Chodźmy słonecznikowym polem, a tam..., a tam... spotkamy... ŻÓŁWIA!
- Zatrzymajmy zegary! I słońce, słońce musi nam pomóc!
- A ja bym chciał konika!
- A ja bym chciał perkusję! O tym sobie pomyślę, jak będę przechodził pod koniem.
- No to przechodź. Powodzenia.
Każdy z nas mógł przejść pod koniem spełniającym życzenia. A MŁODSZY korzystając z okazji przeszedł sześć razy, co daje sześć życzeń, pięć nie-sekretów i jeden sekret.
I spotkaliśmy Jana Dormana... O teatrze moglibyśmy gadać całą noc (on by mówił, a ja bym przytakiwała). O teatrze na szczęście kilka osób w Polsce rozmawia z nim i dyskutuje, a teatralna karuzela dzięki temu się kręci!
- Zaśpiewamy? Kacza pstra dziatki ma, siedzi sobie na kamieniu, trzyma dudki na ramieniu...!!!
- Ale dobrze, że byliśmy w żółtych, bo żółta kaczka była najlepsza! I żółci się dogadali ze słońcem! Kaaaaczkaaaa pstraaaa, dziatki maaaaaaa...!
- A to o koniku przed snem, dobrze?- proponuje NAJMŁODSZA.
- Oczywiście, panie Dormanie, to znaczy... NAJMŁODSZA, oczywiście NAJMŁODSZA.
PO LINKACH DO KŁĘBKA:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz